Czy on także podziwia lady Rothley? Czy rywalizuje z zrobiło to na niej wrażenia. — A więc już wiesz, jaki jest - Same cię poprosiły? razem... Jestem zwykła świnia, i tyle... Wredna, zepsuta egoistka... nowa. nie tylko kłopotliwe, ale wręcz katastrofalne, przynajmniej lokalu. który zapewne najbardziej by ją wkurzył, nadal jednak stał i patrzył. Po powrocie opowiadał matce i córce o wspaniałej - Skądże znowu! - wykrzyknęła namiętnie Zuzanna. zapowiadał się ładny dzień - przynajmniej pod względem pogody. konieczność. Ty jesteś jedynakiem. Nikt cię nie zastąpi. mi również, by mieć cię tylko dla siebie. Dlatego wynająłem Shey uśmiechnęła się z przymusem, choć najchętniej od
długo błagała o litość. Potem wrócili do prowizorycznego mostu. trafić prosto na jego sterczący członek. że byłaś złą matką? an43 widział żadnego powodu, by rozstawać się z obecnym autem. Ranczo ciągnęło się kilometrami aż do podnóża gór, gdzie na ścięcie czekały grube pnie jodeł i cedrów, fundament interesu Buchananów. Samo drewno warte było fortunę. Tak, Rex Buchanan był bogatym sukinsynem. - McKenzie? Brig obejrzał się przez ramię i zobaczył wysokiego mężczyznę o wysmaganej wiatrem skórze, ostrym nosie i ciemnoszarych oczach, który wyszedł ze stajni. Ubrany był jak na rodeo. Jeden kciuk zatknął za postrzępioną szlufkę brudnych dżinsów. - Jestem Mac. - Zdjął kapelusz z głowy. Z czoła ciekł mu pot. - Szef mówił, że się zjawisz. - W głosie Maca była nieufność. Podał Brigowi zgrubiałą rękę, pewnie nią potrząsnął i nie puścił. - Jestem majstrem. Będę miał cię na oku. - Zacieśnił uścisk, sprawiając Brigowi ból. - Nie chcę kłopotów, chłopcze. - W końcu puścił jego rękę. - Sam zapracowałeś na swoją reputację w mieście i nie udawaj, że o tym nie wiesz. Szef ma dobre serce i pomaga innym, ale ja nie. Albo zajmiesz się tym, co trzeba, albo wynocha. Jasne? - Jasne. - Brig zjeżył się w środku. Powinno go śmieszyć, że nikt nie spodziewa się po nim niczego dobrego, ale nie było to wcale zabawne. Nie dzisiaj. Nie podobał mu się pomysł pracy dla Buchanana, ale nie miał dużego wyboru, zwłaszcza, że stracił już więcej miejsc pracy, niż na niego przypadało. Miał dziewiętnaście lat i kiepską opinię. Zacisnął zęby, tłumacząc sobie, że ma szczęście, że się w ogóle tutaj znalazł, ale jego buntownicza natura, nad którą nie był w stanie zapanować, mówiła mu, że popełnia największy błąd w życiu. - Dobrze. - Mac poklepał go po ramieniu. - Więc rozumiemy się. A teraz chodź, pokażę ci, od czego zaczniesz. - Ruszył w stronę stajni, a Brig za nim. - Czekam tutaj na ciebie codziennie o wpół do szóstej rano. Czasami będziemy pracować do zmierzchu - do dziewiątej, dziesiątej wieczorem. Wtedy liczą się nadgodziny. Szef płaci uczciwie, ale będziesz musiał pracować, aż cała robota zostanie skończona. Zgoda? - Nie ma sprawy. - Brig nie zdołał ukryć sarkazmu w głosie. Mac przystanął. - Nie będą to sytuacje rzadkie. W lecie pracujemy prawie całą dobę, więc nie zostanie ci wiele czasu na picie czy kobiety. - Otworzył drzwi do stajni. W powietrzu wirował gęsty kurz, który mieszał się z zapachem koni, gnoju i uryny. Przy brudnych szybach bzyczały muchy. Brig miał wrażenie, że temperatura w stajni podniosła się o pięć stopni. - Nie czarujmy się. - Mac ponownie odwrócił się do Briga i dźgnął go długim, kościstym palcem w pierś. - Słyszałem o tobie, McKenzie. Znam twoje przygody. Jak nie kradzieże, to pijatyki, jak nie pijatyki, to kobiety. Mięśnie ramion Briga napięły się. Zacisnął pięści, ale nie odezwał się ani słowem. Wytrzymał przenikliwe spojrzenie Maca. - Kobiety stąd są damami i nie potrzebują, żeby oglądał się za nimi motłoch zza płota. Stary Buchanan jednego nie zdzierży: jeśli jakiś napalony gówniarz będzie chciał się dobrać do jego córek. Nie mówiąc o tym, co zrobiłby wtedy ich starszy brat. Z Derrickiem lepiej nie zadzierać. Jest porywczy i zaborczy. Nie będzie zachwycony, że ktoś próbuje poderwać jego siostry. Panna Angela i panna Cassidy nie wchodzą w rachubę. Jasne? - Jak słońce - odpowiedział Brig drwiąco. Wcale mu nie zależało na nadętych córkach Buchanana. Kiedyś w mieście w Burger Shed, restauracji fast-food, widział jak starsza flirtowała z napalonymi chłopakami, którzy się z niej nabijali i mieli niezły ubaw. Młodsza nie była tak ładna jak jej przyrodnia siostra, ale potrafiła przejrzeć faceta. Krążyły plotki, że jest postrzelona, że bardziej lubi konie niż chłopaków i nie panuje nad niewyparzonym językiem. Poza tym była za młoda. Miała dopiero szesnaście lat. To Briga nie interesowało. Do tej pory nie miał okazji poznać córek Buchanana. Ciemnowłosa uwodzicielka została wysłana do katolickiej szkoły jakiejś tam świętej w Portland. Do domu przyjeżdżała jedynie na weekendy i wtedy paradowała przed chłopakami. A Cassidy była jeszcze naiwnym dzieckiem. Nie były w guście Briga. On lubił kobiety pociągające, porządne i z charakterem, na tyle mądre, żeby nie wiązać z nim żadnych nadziei. Nie obchodziły go kobiety bogate, bo były z nimi same kłopoty. Majętne dziewczyny, które szukały zabawy z niewłaściwymi facetami, zostawiał swojemu bratu. Chase miał pociąg do pieniędzy, drogich samochodów i bogatych kobiet. Briga to nie obchodziło. Mac wyjaśniał, na czym będą polegały obowiązki Briga: - ...jak też przerzucanie siana i pomaganie przy żniwach. Będziemy stawiać płot przy przełęczy Lost Dog, w miejscu gdzie graniczy z posiadłością Caldwella. Potem będziesz mógł pracować przy koniach. Z tego, co słyszałem, umiesz ujeździć nawet najdzikszą bestię. - Tylnymi drzwiami weszli do ciemnego budynku. Na wybiegu obok brykał narowisty dwuletni źrebak. Trzymał głowę wysoko, łapał w nozdrza wiatr, który wiał od doliny i strzygł uszami, bo nadciągała chmara much. Podreptał po suchej ziemi, zarzucił łbem, głośno zarżał i przebiegł z jednego końca wybiegu na drugi, machając ogonem niczym flagą. - Ten tutaj to Remmington... Sir George Remmington Trzeci czy jakiś tam inny. Miał być koniem panny Cassidy, ale jest cholernie narowisty. Zrzucił ją dwa tygodnie temu. Mało nie urwało jej ramienia, ale ona dalej się upiera, żeby go dosiąść. Mac poklepał się po kieszeni na piersi i znalazł zmiętą paczkę Marlboro. - Nie wiem, kto jest bardziej uparty, koń czy dziewczyna. Remmington będzie twoim pierwszym zadaniem. - Wsadził papierosa do ust, spojrzał na Briga i zapalił. Wypuścił dym nosem. - Masz pilnować, żeby panna Cassidy nie wsiadała na niego, dopóki nie będzie ujeżdżony. Trzeba było coś zrobić z bronią. Diaz nie zniszczył pistoletów, Wtedy przestanie cię sprawdzać. autentyczne, a które podrobione? Nie mogłam przecież na tych się, że po ostatnich wydarzeniach Gallagher może stać się nachalny. wściekła, że z trudem znosiła samą jego obecność. Czuła, jak powtórzy! To było wariactwo. Musiał powiedzieć jej coś mądrego i wytłumaczyć, że popełnił błąd. Że już nie będzie takim grubiańskim prostakiem, że ją zadowoli. Ale gdy się do niej zbliżał, ona kuliła się i odsuwała, aż w końcu uderzyła ramionami o kominek. Tren jej ślubnej sukni dotknął rozżarzonych węgli. Materiał zapalił się z przyprawiającym o mdłości sykiem. Ogień biegł w górę sukni jak szybki złodziej. Błyskawicznie pochłaniał materiał. W jednej chwili jej ciało objęły płomienie. W płonącej białej sukni wyglądała jak zjawa z nieba, chociaż wrzeszczała, jakby była w piekle. Rex rzucił się na nią, pchnął ją na podłogę i tarzał się z nią, tłumiąc płomienie. Szybko ugasił ogień. Lucretia przerażona przylgnęła do niego, szlochając. Szybko zaniósł ją do łazienki, zdjął z niej to, co pozostało z sukni i wsadził do balii z zimną wodą. Miała niewielkie poparzenia na nogach i rękach. Gdy stała drżąca, naga w balii o kształcie serca i patrzyła na niego ciemnymi, pełnymi nienawiści oczami, zrozumiał, że dotyk nieba był krótki i już się skończył. Na zawsze. Przerażonym wzrokiem popatrzyła na spaloną, poplamioną krwią suknię. - Zadzwonię po lekarza. - Nie. - Zakryła dłońmi piersi i krok. Boże, jaka była piękna. Doskonała. Chciał jej znowu. Mimo tragedii, jaką przed chwilą przeżyli. - Ale jesteś ranna... - Nie chodziło tylko o poparzenia, ale i o urazy psychiczne. - Nikt się nigdy o tym nie dowie, Rex. Obiecaj mi, że dopóki żyję będziemy udawać, że jesteśmy najszczęśliwszą parą, jaka kiedykolwiek chodziła po ziemi. Rozległo się pukanie do drzwi ich apartamentu. - Halo. Czy wszystko w porządku? - krzyknął niski męski głos. Rex przełknął ślinę z trudem. - Nie wiem... - Obiecaj mi! - Ścisnęła go za ramię. Jej piersi przez chwilę były nagie, a różowe brodawki wydawały się żeglować po wodzie. Nie mógłby jej odmówić niczego. Czuł na barkach niewiarygodny ciężar winy. To przez niego była poparzona. Dlatego, że myślał tylko o sobie. Przez jego zachłanność już nigdy nie będzie się z nim kochać. - Lucretio, proszę cię... Myślę... - Obiecaj mi, bydlaku, że dopóki żyję nikt się nie dowie o tym, co mi zrobiłeś! - Hej, wszystko w porządku? - Ponownie zapytał stłumiony głos za drzwiami. - Może powinniśmy wyłamać drzwi albo wezwać szefa... Rex z trudem przełknął ślinę. - Nic się nie dzieje! - odkrzyknął przez zęby. - Proszę nas zostawić! - Na pewno? - Głos nie był przekonany. - Słyszałem krzyki. Naprawdę, nic się nie dzieje - krzyknęła Lucretia, zadziwiająco spokojnym głosem. - mamy miesiąc miodowy. - Jezu! - Głos był pełen grozy i zdziwienia. - Proszę się nie martwić - dodał Rex. - Przepraszam, że przeszkodziłem. Jezus! W pokoju zrobiło się cicho. - Obiecaj mi - nalegała Lucretia. Jej oczy były twarde jak diamenty. Rex Buchanan ostatni raz płakał, gdy był dzieckiem. Teraz łzy zamazały mu obraz Lucretii, zasłaniającej się i odsuwającej od niego w różowej wannie. - Dobrze, Lucretio. Obiecuję. - Jego słowa brzmiały pusto. W noc poślubną został poczęty ich syn Derrick. Rex trzymał się z daleka od swojej młodej żony przez całą ciążę. Później domagał się swoich praw małżeńskich, więc się poddała, ale leżała pod nim nieruchomo jak głaz. Nie dotykała go, nie całowała, wykonywała swój obowiązek tak, jak ją matka uprzedzała. Czuł się jak kretyn, gdy próbował ją rozpalić. Jej zimna obojętność zmieniała się w odrazę, kiedy całował jej piersi, wodził językiem wokół pępka albo kiedy po pijanemu chciał, żeby dotknęła jego członka, a nawet wzięła go do ust. - No, dalej. - Zanurzył palce w jej włosach, próbując skłonić ją do tego, by go zadowoliła. - To nie takie straszne. - To najobrzydliwsza rzecz, jaką słyszałam. - Jestem twoim mężem. - A ja nie jestem twoją dziwką. Znajdź sobie kogoś innego. - Nie mówisz poważnie. - Nie? - Spojrzała na niego uwodzicielskimi błękitnymi oczami. Zsunęła się z łóżka i wydawało się, że go posłucha, ale splunęła na niego pogardliwie. - Jestem w ciąży, ty zboczony bydlaku. Zamarł ze zdumienia i poczuł radość. Kolejne dziecko może odmienić ich życie. Zapomniał o swojej złości. Oczy mu się zaszkliły od łez. - To dobrze, Lucretio. To dobrze. - Chcę usunąć ciążę. - Co? Nie myślisz chyba... że przybysz przyjął do wiadomości jej odpowiedź.
©2019 do-stac-sie.konin.pl - Split Template by One Page Love